Menu

Relacja z Warsaw Gallery Weekend.

Czwarta edycja Warsaw Gallery Weekend dobiegła końca, dając jednocześnie początek warszawskiemu sezonowi artystycznemu. W tym trzydniowym, narodowym święcie sztuki wzięły udział 22 galerie, które wcale nie są tak łatwe do zlokalizowania. Na szczęście organizatorzy przygotowali bezpłatny magazyn i specjalne mapki, dzięki czemu wszystko nabrało charakteru podchodów, czy gry terenowej po starych warszawskich kamienicach – ale jakże przyjemnej dla miłośników sztuki i kolekcjonerów!

Ponieważ czas gonił, a lokalizacji mnóstwo, aby zdążyć obejrzeć jak najwięcej, trzeba było dokonać pewnej selekcji miejsc, w czym bardzo pomagały opisy wystaw na stronie www.warsawgalleryweekend.pl i w magazynie wydanym przez www.dwutygodnik.com .

Pierwsza musiała być Fundacja Galerii Foksal, bo w magicznych pracach J.J. Ziółkowskiego zakochałam się już dawno na wystawie w Zachęcie. W przestrzeni w formie drewnianego rusztowania projektu Andreasa Angelidakisa zaprezentowano blisko 200 obrazów, które tylko utwierdziły mnie we wcześniejszej ocenie. Uwodzą widza niesamowitą treścią, ale reprezentują też świetny malarski warsztat. Następnie, nieudany pobyt po drugiej stronie Wisły – najpierw dziwne realistyczne malowidła w galerii Pola Magnetyczne, potem „Miniatury” w Asymetrii. Fotografia zajęła potężną część tegorocznego Warsaw Gallery Weekend – niestety. Wiszące w galeriach Asymetria i Aleksander Bruno prace to raczej nieudane eksperymenty z fotografią, które tak dobrze wychodziły surrealistom wiek temu, na szczęście Brzeżańska wystawiła jeszcze swoje naczynie „z piersiami”, które prezentowało się dużo lepiej niż jego wiszący na ścianach towarzysze. W galerii Czułość zdjęcia kojarzące mi się z kulturą hipsterów, bez treści, formy, ani pomysłu. Dobrą fotografię Andrzeja Świetlika można było natomiast oglądać w Lookout Gallery, a w Fundacji Archeologii Fotografii absolutną klasykę, czyli portret wielokrotny. Galeria Monopol w ciekawy sposób przybliża sylwetkę eksponowanego właśnie w Zachęcie Zbigniewa Warpechowskiego oraz Andrzeja Partuma i Romana Dziadkiewicza. Można obejrzeć pierwowzór „Talerzowania” i poprawić sobie humor czytając korespondencję prezentowanych panów. W galerii Lokal_30 wystawa „7 Ojców” i listy autorki – Zuzanny Janin – do siedmiu ważnych mężczyzn w jej życiu, zestawione z półprześwitującymi i niesamowicie grającymi z promieniami słońca figurkami. „Selfie” Anety Grzeszykowskiej wykonane ze świńskiej skóry, sfotografowane i wystawione w Galerii Raster kieruje myśli ku przemijaniu i odlewom ciała Aliny Szapocznikow. W Le Guern minimalistyczne prace Natalii Załuskiej, jednak po bliższym przyjrzeniu się, widać niedbałe nacięcia i nieporządne zakończenia, które wbrew założeniom artystki kojarzą mi się raczej z pracą wykonaną na szybko – minimalizm niechlujny. Większą sensacją okazała się natomiast podłoga galerii, z zapałem przez odwiedzających fotografowana i opukiwana. „Skóra” Gudrun Kampl w galerii Propaganda to dla mnie właśnie to, co powinna reprezentować sztuka nowoczesna – kreatywny zamysł w estetycznym wykonaniu. Na figury przedstawiające przedmioty kojarzące się ze złem, a wykonane z przyjemnego aksamitu miło się patrzy i miło się nad nimi zastanawia. A na koniec Starter – mimo, że start przy ul. Andersa niezbyt obiecujący, to jednak meta na Lwowskiej warta przemierzenia tej trasy. Do zobaczenia między innymi prace Alicji Bielawskiej, Bownika & Marceliny Guni, a dzięki Magdalenie Karpińskiej – wreszcie można poczuć zapach farby na płótnie!

Warsaw Gallery Weekend to także spotkania z artystami i galernikami, z którymi można indywidualnie porozmawiać podczas wernisaży, liczne oprowadzania i inne wydarzenia towarzyszące. W piątek o 21:00 oficjalne otwarcie w Zachęcie, w sobotę bardzo sympatyczne i pouczające spotkanie z kolekcjonerami w Teatrze Stanisławowskim, a w niedzielę wieczorem, na deser – zresztą wyśmienity – opera „Wieża” Karoliny Breguły. Wydaję mi się, że program WGW jest bardzo otwarty, wychodzący do szerokiej publiczności, a Warszawiacy nadal nie wszyscy chcą się na niego skusić. Na wernisażach galerii można było spotkać raczej tylko krewnych i znajomych artystów lub właścicieli, to samo między innymi na spotkaniu z artystą, Zbigniewem Warpechowskim, które z założenia miało być rozmową a sztuce, a stało się śniadaniem i prywatną rozmową w przyjacielskim dlań gronie. Tam, gdzie była szansa na zebranie większego tłumu, tam chętniej wybierali się wszyscy, dlatego Zachęta podczas oficjalnego otwarcia była zapełniona po brzegi, ale intymna przestrzeń mniejszych galerii nadal onieśmiela większość ludzi.

Ja podczas tegorocznego WGW nauczyłam się, że idąc do galerii musimy nieco zmienić swoje nastawienie i swoje oczekiwania, jak powiedziała dyrektor MSN Joanna Mytkowska w wywiadzie dla Rzeczpospolitej, dla bezinteresownych miłośników sztuki są muzea, a galerie dla kolekcjonerów, dlatego mimo, że większość dzieł nie powaliła mnie z nóg, wiem już co na rynku polskiej sztuki współczesnej piszczy. Nadal zadaję sobie jednak pytania, ile takie zaprezentowane na WGW dzieła przetrwają na scenie artystycznej i w pamięci widzów, i kiedy pojawi się jakieś prawdziwe arcydzieło? I dlaczego wszystkie współczesne prace muszą mieć trzy strony tekstu „usprawiedliwiające” je, odnoszące widza do biografii artysty, albo materiałów „po przejściach”, albo innych kontekstów, kiedy wreszcie pojawi się arcydzieło, które będzie nim samo w sobie, oczywiste i nikt nie będzie musiał się do tego przekonywać dzięki uzupełniającej go lekturze?

Maja Iwaszkiewicz dla Fundacji Art Transfer

  • Dzieje się ….

  • Kategorie

  • Archiwa